Miasto mojej samotności

Obublikował pavvel dnia

Ja nie narzekam zbyt często na moje rodzinne miasto. Dobrze, przyznaje zdarzają się chwile i okoliczności, w których nie wytrzymuje ciśnienia i zaczynam psioczyć na to moje miasto. Ale tak chyba ma każdy, nawet największy patriota lokalny. To nie jest nic nadzwyczajnego. Ale generalnie nie narzekam na miejsce, w którym przyszło mi żyć, choć marudzenie jest przecież naczelną cechą mojej osobowości.

Jedno mnie jednak wnerwia niepomiernie. Powiem wam, że moim skromnym zdaniem żyje w bardzo dołującym miejscu przynajmniej z jednego powodu. To miejsce ma coś w sobie takiego, że tu dopiero doceniasz, jaki jesteś samotny. Czy uwierzycie, że ja w tym mieście nigdy przypadkowo nie spotkałem żadnej osoby, z która kiedyś byłem związany emocjonalnie? No nigdy w życiu! Jak się umówię i doświadczę łaski audiencji to i owszem spotkam byłą, ale tak z przypadku to nigdy i za nic w świecie.

Żyje w mikromieścinie na najbardziej prowincjonalnej prowincji ze wszystkich prowincji tego prowincjonalnego kraju leżącego na peryferiach Europy. W mieście gdzie mieszka niespełna dwieście tysięcy ludzi, bo większość już dawno wyjechała za chlebem na inne zagraniczne zadupia i w tym mikro świecie nigdy, ale to przenigdy nie spotkałem przypadkowo żadnej z moich byłych.  To jakieś fatum. Taka mała mieścina z niewielką ilością mieszkańców, wydawałoby się, że tu prawie wszyscy są znajomi lub znajomi znajomych a nigdy nie udało się coś takiego wydawałoby się prostego jak przypadkowe spotkanie po latach z moimi byłymi.

Boże w niebiesiech, żebym tylko byłej nie mógł spotkać przypadkowo! Nigdy nie spotkałem nikogo z jej rodziny. Żadnych jej braci, sióstr, matki, ojca, wujków, cioci nikogo nigdy. Dobrze, muszę to przyznać, że ojca jednej z moich byłych to akurat tak, raz go spotkałem i raz widziałem go z daleka. Taki wyjątek potwierdzający regułę. Ale to wszystko. Po za tym nic, nikogo, nigdy więcej. Przecież moje miasto to nie żadna mega gigantyczna aglomeracja, w której tak łatwo zagubić się w tłumie. To miasteczko prawie, choć z wielkimi aspiracjami, a jednak nigdzie nie czuje się tak samotny jak w tym mieście. Fakt, że mam niewielkie porównanie, ale zawsze jakieś tam przecież jednak mam. I to, że nie przenosiłem się z miejsca na miejsca co tydzień w celu badań porównawczych nie zmienia moich odczuć, co do tego, że tu w tym moim mieście czuje się strasznie samotny i nigdy nie spotkałem przypadkowo mojej byłej.

Ja naprawdę lubię moje rodzinne miasto, ale są chwile (coraz częstsze niestety), w których odnoszę wrażenie, że popełnienie samobójstwa w tym mieście jest zbyteczne – parafrazując Marka Twaina.


Komentarze

  1. Reply~Ewelina
    Zupełnie nieświadomie, mieszkam bardzo blisko mojej pierwszej miłości. A raczej ta moja pierwsza miłość mieszka blisko mnie, bo ja byłam jednak pierwsza. I mimo, że ta sama ulica, ten sam park i kilka okolicznych sklepików, spotkaliśmy się tylko raz. A mieszka już chyba kilka lat... I do dziś nie potrafię zrozumieć tej dziwnej sytuacji. Oboje byliśmy tak zaskoczeni, że zwykłe "cześć " nas przerosło.
  2. Reply~Lu
    Zastanawiałam się, czy o tym samym mieście piszesz. Odbieram je zupełnie inaczej i na pewno nie mogę przyznać, że jest małe. Ono jest ogromne z tymi swoimi dwustu dziewiętnastoma tysiącami mieszkańców. Domyślam się, że chadzasz utartymi ścieżkami, stąd twoja ocena.
  3. ReplyKayoos
    Żyję w (Sądząc z opisu) niewiele większym mieście od Twojego. W dodatku jednym z tych miast (czy raczej miasteczek) których całe życie społeczne koncentruje się w granicach kilku kilometrów. W dodatku pracuję w samym środku tego miejsca. I zauważam dokładnie to samo. Potrafię przez tydzień dzień w dzień spędzać po 10 godzin na tym terenie i nie zobaczyć ani jednej znajomej twarzy. Pomijając ludzi w pracy. A jeśli chodzi o osoby z którymi łączy lub łączyło mnie coś więcej... jeszcze ani razu w życiu nie spotkałem żadnej z nich po tym jak nasze drogi się rozeszły. Mimo że wiem że również często bywają w centrum. Mimo że inni je spotykają. Na całe szczęście nie dążę do kontaktu z nimi. Jednak jedno jest inaczej. W moim mieście samobójstwa są normą. Niedaleko mojego mieszkania jest blok z którego tylko w tym roku skoczyło już ponad 30 osób. Część oczywiście przeżyła. Jednak jest to jedynie ten rok. I jedynie jeden budynek.