Dawniej 1 maja

Obublikował pavvel dnia

W domu przez lata przechowywano z czcią należną relikwiom dawno już niemodną nadpaloną marynarkę. Typową dla męskiej mody w peerelowskich latach siedemdziesiątych. Szerokie klapy, naszywane kieszenie a wszystko to z taniego materiału w zielono niebieską kratę. Zawsze, gdy otwierał pudło z tą odzieżową świętością, ogarniała go ta przerażająco specyficzna woń spalenizny. Zapach tamtego czerwca.

Dotykał z zaciekawienie oraz ciągłym niedowierzaniem naznaczonych ogniem dziur w ojcowskiej marynarce. Po raz kolejny brał w dłonie strzępy nadpalonego materiału. Przypatrywał się plamom sadzy, tynku, ceglanego pyły, błota oraz zakrzepłej krwi.  Chciał zapamiętać… i pamiętał.

W rodzinnym domu zawsze było pełno książek. Były wszędzie. Stały na regałach i w stosach na podłodze. Ustawione w biblioteczce oraz popakowane w pudła. Były na szafie, na biurku i pod biurkiem.  Od dzieciństwa był namawiany do czytania, więc cały domowy księgozbiór znał na pamięć. Na jednej z półek, wśród kilkuset stojących tam książek, było kilkanaście tomów zupełnie różniących się od pozostałych. One właśnie najbardziej go interesowały ze względu na swą odmienność.

Odróżniały się zdecydowanie od całego księgozbioru przede wszystkim zapachem i wyglądem. Były to książki na wpół spalone. Z nadpalonymi okładkami. Ze zniszczonymi przez ogień brzegami i rogami. Stały tam, bo książek nie można wyrzucać. Dobrze pamiętał zapach spalonego papieru. Dotykał nadwątlonych gorącem stron. Ostrożnie przekładał rozpadające się pożółkłe kartki. Czytał to, co nie strawił ogień. Te książki były dla niego bardzo ważne. Nie ze względu na treść, którą zawierały, ale też, dlatego, że ktoś mu nieznany chciał te książki spalić. Nie mógł zrozumieć jak można palić książki. Nie rozumiał, i nadal nie rozumie czym wtedy był rozwścieczony, otępiały chwilowym zwycięstwem nad tyranami, żądny zemsty tłum.

Pamiętał jednak opowieść dorosłych. Był jeszcze dzieckiem, gdy pierwszy raz usłyszał o budynku w płomieniach. Ukryty za drzwiami swojego pokoju wsłuchiwał się w opowieści o tłumie, który z wściekłości na rządzących podpalał samochody, autobusy i biurowce. Niszczył i okradał sklepy. Słyszał o wściekłym tłumie żądnym krwi ciemiężycieli.  O ludziach upojonym słuszną chęcią zemsty. Słyszał jak dorośli szeptem opowiadali o płonącym budynku. Od dzieciństwa dobrze wiedział, że gdy tłum demolował biurowiec, nie było w nim już ludzi władzy. Możni tamtych czasów już dawno opuścili gmach.

Zostali tam tylko robotnicy i zwyczajni urzędnicy. Ludzie tam pracujący. Dalecy od polityki. Ich nikt nie ewakuował, bo nikomu na nich nie zależało.  Byli tam już przeważnie tylko ci, którzy zatrudnili się tam nie dla stanowisk, ale dla lepszego życia. Ale tłum nie wiedział lub nie chciał tego wiedzieć. Chciał odwetu. Chciał słusznej zemsty. Chciał palić, niszczyć i rabować.  Kamienie i butelki z benzyną. Płomienie. Demolka. Ogień na korytarzach i w gabinetach. Chaos. Meble wyrzucane przez okna na ulice. Portrety wodzów w ogień. Książki, papiery, dokumenty, biurka, ławki, krzesła, fotele – wszystko w ogień. Dywany na trawnikach, a na nich mściciele robotniczej rewolty. Wokół ich zamykał się pierścień zwartych oddziałów. A na podwórku biurowca trwała zabawa harcowników rewolucji

Z tamtej oficyny gdzie On pracował nie było przejścia do głównego holu. Trzeba było wyjść na podwórze.  Należało zejść po kilku schodach i przejść przez dziedziniec. Było zaledwie kilkanaście metrów do następnych schodów. Potem już tylko w górę do następnych drzwi i było się w głównym holu biurowca. Zwyczajnego dnia tak blisko, a teraz, w tym piekle, tak daleko. Budynek stał przecież w płomieniach. Dym nie dawał oddychać. Była już tylko jedna nadzieja. Jedna droga do życia. Trzeba było wyjść na zewnątrz a na dziedzińcu stał wrogi tłum. Nie było czasu na tłumaczenie, kim się jest i dlaczego tu się jest. Zresztą i tak nikt by go nie słuchał. Hordy mścicieli wylegiwały się na dywanach wyniesionych z gabinetów władców, ale nadal chciał zemsty. Tłum chciały odwetu za lata nędzy. Tu płomienie, a tam oszalały tłum. Nie było wyboru. Chciało się żyć.

W płonącej marynarce, z tlącymi się włosami, biegł te kilkadziesiąt metrów po życie. Słyszał świst kamieni. Butelki rozbijały się o bruk pod jego nogami. Gonili go z pałkami w dłoniach. – Mamy cię skurwysynu! Już nie żyjesz! – słyszał ryk oszalałego tłumu. Jeszcze kilka metrów. Parę schodów. Ale czy zauważą? Czy otworzą bronione przed tłumem drzwi? Zobaczyli. Ktoś otworzył. Jeszcze metr. Nawet nie poczuł uderzenia kamieniem w głowę. Wpadł w otwarte drzwi. Zamknęły się za nim. Już bezpieczny usłyszał jeszcze głuchy łoskot uderzeń kamieni.  Ktoś zdusił na nim płomienie. Udało się. Żył.

Historia to nie fakty, to tylko wersja zwycięzców.  Teraz jest tylko jedna wersja wydarzeń. Wielu dla świętego spokoju woli nie pamiętać, że było rożnie. Historia nigdy nie jest czarno – biała. Przeważnie jest szara. Jeśli się było tylko trybikiem w maszynerii historii, to twoja relacja z tych wydarzeń nie jest ważna. Liczy się szerszy kontekst. Liczy się słuszny protest robotniczy. Nikt nie chce pamiętać przypadkowych ofiar. Ważna jest oficjalna wersja. Ważne jest, że „tu się zaczęło”. Jest jedna prawda historyczna. Polityka historyczna państwa. Ważna jest sława bohaterów. Ważne są pomniki. Ważna jest nowa historia, ten fundament nowego państwa.