To mnie zmiotło. Kompletnie mnie poskładało

Obublikował pavvel dnia

To na pewno nie jest mój dzień. Nie było i nie będzie dziś żadnych sukcesów. To taki dzień, gdy chcesz żeby się on jak najszybciej skończył, bo czujesz, że jak on się nie skończy to ty chyba ze sobą skończysz. Są takie dni, gdzie porażka goni porażkę. Jeszcze jakby to był jeden taki dzień w roku, to bym zrozumiał. Ale to już jest całe pasmo, dzień za dniem, to trwa już tygodnie.

Wszystko u mnie idzie w sinusoidzie. Jak jest dobrze, jak już zaczynam się przyzwyczajać do dobrego, to nadchodzi kolejny dołek i wszystko się rozpada. Co w dobre dni zbuduje wielkim nakładem sił, to rozpadnie się w te złe dni. Co tylko coś lub ktoś wzbudzi we mnie nadzieje, to już za kilka dni lub nawet szybciej wszystko się kończy. Nie bardzo potrafię już wytrzymać taką huśtawkę emocjonalną.

Dziś jest ten zły dzień. Kolejny taki. Już o świcie odebrałem wiadomość, która ścięła mnie z nóg. Tak by pewnie było, ale na szczęście leżałem jeszcze, więc nie musiałem ustać na nogach. Ale przyznaje, że kompletnie mnie poskładało.  Mogłem się tego spodziewać.  Dlatego jestem pesymistą, żeby myśleć pesymistycznie. Ale jakby się tego nie spodziewać, to zawsze przecież boli. Nawet jak wiesz, że znów oberwiesz.

U mnie to staje się już normą. Taki uczuciowy rollercoaster trwa już u mnie od prawie dwóch miesięcy. Akurat do tego stanu, to już powoli się przyzwyczajam. Zwyczajnie zrozumiałem, że co bym nie zrobił, jak bardzo bym się nie starał to nie ma nawet najmniejszej nadziei, że to na dobre wyjdzie. To wpycha mnie w jeszcze większą depresje. Ale bez tego chyba byłoby jeszcze gorzej.

Tak zaczął się dzień a potem to już poszło z górki. Jeden urząd gdzie dowiedziałem się, że nic nie załatwię, bo nie mam odpowiednich dokumentów. A jak tymi dokumentami nie udowodnię, że mi się należy, co mi się należy, to mi się nie należy. W instytucji trzeba mieć dokumenty, żeby to, co chciałem załatwić można było załatwić. Miałem inne papiery, ale to nie były takie papiery, jakie powinienem mieć. Pojechałem do innego urzędu żeby załatwić te właściwe dokumenty, co je powinienem mieć w poprzednim urzędzie żeby załatwić to, co chciałem załatwić. Ale w tym drugim urzędzie okazało się, że jakbym chciał ten papierek tak ważny dla całej tej biurokracji dostać od urzędniczki to wcześniej musiałbym tam spędzić kilka godzin i nie było w zasadzie gwarancji, że zdążę przez końcem pracy urzędu, bo takich, co chcieli to samo co ja, petentów, było tam mrowie.

Potem pędem do jeszcze jednej instytucji. Tam dowiedziałem się, że nie mogę dostać potrzebnego dokumentu od ręki, bo to centrala wysyła takie papiery pocztą, a tu lokalnie, na miejscu, tam gdzie byłem właśnie, to nic nie mogą zrobić, bo nie mogą i już. Jeszcze sprawa w sądzie i wokół sądu. Wszystko trawa już ponad trzy lata i dowiedziałem się właśnie, że tak naprawdę to nikt nie wie ile jeszcze potrwa. Poważnie, dowiedziałem się od prawnika, że równie dobrze może moja sprawa sądowa trwać miesiąc, dwa, trzy jak trzy, cztery czy nawet więcej lat. No oczywiście mogę poskarżyć się w sądzie na opieszałość sądu, ale przecież nie ma gwarancji, że znów moja skarga nie utknie tam na dwadzieścia lat. Normalnie jak u Kafki.

Potem jeszcze kilka wpadek. Kilka wiadomości, co mnie już kompletnie rozwaliły. Potem kilka spraw do załatwienia, które musiałem załatwić, choć nie przejawiałem do tego żadnej chęci. Jeszcze tylko zakupy. Kupiłem coś, co okazało się kompletnie nietrafione, ale z tego pośpiechu nie sprawdziłem dokładnie. Moja wina. Ale oddać nie można, bo nie można.

Tak, to nie był mój dzień. Zdecydowanie nie był mój. Dostaje powoli kręćka. – Nie, no nie, muszę się chyba napić. Nie chce, ale muszę – cytując klasyka.