Tydzień bez 7 dni
Jest poniedziałek. Ale równie dobrze mógłby być to wtorek. Czy czwartek? Wszystkie dni są tak do siebie podobne. Są już dniami bez znaczenia. Nie jestem na przymusowej kwarantannie. Mogę wyjść i iść gdziekolwiek, bylebym tam był sam. Ale po co? Można śmiało powtórzyć za Janem Himilsbachem lekko go parafrazując: tyle dróg, kurwa, a iść nie ma dokąd.
Ja się nie nudzę w domu. Zawsze mam co robić. Moje doświadczenie z lat choroby, która zamykała mnie w domu w jednym pokoju z kuchnią na całe miesiące, teraz owocuje przystosowaniem do sytuacji zamknięcia. Ale nawet ta moja praktyka nic nie poradzi na to, że teraz chce się bardziej wyjść w domu niż się chciało wtedy, gdy było można. Poszedłbym gdzieś do ludzi. Nie, tu nawet nie chodzi o to żeby z nimi porozmawiać, moja mizantropia jest nadal bardzo dobrze rozwinięta i pewnie nigdy nie minie. Chodzi tylko, żeby być wśród ludzi. Zwyczajnie wśród nich być, bo widocznie mój zwierzęcy instynkt tego właśnie przebywania w stadzie teraz potrzebuje.
Oczywiście potrzeba taka zrodziła się we mnie z przekory. Bo ja nigdy nie mogę tak jak wszyscy. Ja zawsze swoją drogą. Jakby mnie teraz wyrzucali siłą z domu to ja pewnie nieposłusznie chciałbym w nim pozostać. A że muszę tu w norce być ze społecznego, rządowego nakazu i dodatkowo z rozsądku, to chce się mi wyjść, jak nigdy dotąd.
Ja mam co robić, gdy jestem w swojej norce. Mogę czytać całymi dniami. Mogę oglądać filmy i seriale. Mogę pisać po całych dniach. Mam sporo zajęć. Tylko ta niepokorność wypędza nie za drzwi mieszkania. Dla mnie czas pandemii i to przymusowe przebywanie w domu jest teraz dość denerwujące. Jak już tu kiedyś pisałem, wszystko to, co muszę robić, co jest wymuszone, jest dla mnie nie do przyjęcia. Jak nie musiałem przebywać w domu i wszyscy wyciągali mnie z niego na siłę, to ja na przekór chciałem w nim pozostać. Jak teraz wszyscy usiłują mnie przekonać do pozostania w domu to ja oczywiście chciałbym z niego wyjść. Nie wiem, co takiego jest ze mną nie tak, że ja kompletnie nie potrafię się przystosować do społeczeństwa, z którym przyszło mi żyć.
Podobno, jak mówią wielcy tego świata, człowiek potrzebuje mieć kogoś z nim mógłby porozmawiać. Mnie niekoniecznie chodzi tu o rozmowę, bo tej jak dotąd nie brakuje. Potrzebuje ludzi w większej ilości. Umiarkowanie większej oczywiście, ale jednak większej niż jedna osoba. Mnie widocznie potrzebny jest nie tyle tłum, co ludzie w większej grupie. Jako… sam nie wiem, jako tło? W samotności czuje się jakoś tak nie w pełni. Muszę mieć publiczność, abym wiedział, że naprawdę istnieje.
A tak jestem tu zamknięty przez morowe powietrze w swojej norce i po raz kolejny zaczynam wpadać w rytm, w którym mój umysł pracował podczas miesięcy chorobowego zamknięcia w czterech ścianach. Świat płynie jakby wokół mnie, mimo mnie. Bo to naprawdę już ma niewielkie albo bardziej nie ma już wcale znaczenia, jaki jest dziś dzień tygodnia. Dni stały się tak bardzo podobne do siebie. Przestało mnie interesować czy to pierwszy, piętnasty czy może dwudziesty szósty dzień miesiąca. Bez znaczenia są następujące po sobie tak bardzo podobne do siebie dni, które tylko wyróżniają się zmianami okoliczności przyrody.
Co gorsze przestało mieć znaczenie, która jest aktualnie godzina. Gdy zasypiam, to teraz śnie strachem. Sen nie przynosi ukojenia. Ponadto mojego życia nie wyznacza już cykl dobowy z wieczornym zasypianiem i poranną pobudką. Teraz zasypiam nad ranem albo nie śpię wcale. Padam, gdy mój mózg wyda takie polecenia a robię powstań, kiedy on tego zechce. I naprawdę nie ma to już znaczenia, że jest czwarta na ranem a ja właśnie się obudziłem z kilkugodzinnego snu. Mój dzień aktywności zaczyna się z chwilą, gdy otwieram oczy, bez względu na to czy jest dzień czy noc.
Świat zmienia się za oknem jak dekoracje w teatrze. Ciemność nocy rozświetlona przez światła miasta. Rozproszona jasność poranków. Zimne światło dnia. Półmrok wieczorów. A ja w tym jestem. Tylko jestem. Czasem mam wrażenie, że w tym moim życiu uczestniczę tylko ciałem. Z zawieszenia nad nim obserwuje tego pustego już siebie. Gdzieś z nad siebie przyglądam się sobie i temu, co się dzieje się ze mną. Jestem tylko świadkiem życia kogoś, kto tylko wygląda jak ja i zachowuje się jak ja, ale ja już nim nie jestem w całości. Ja jestem tylko reżyserem własnego życia bez możliwości większego wpływu na postać, którą gra średnio utalentowany aktor tak bardzo mnie przypominający.