Strach jak łapią
Po kilku dniach przebywania w czterech ścianach mojej norki postanowiłem z niej wychynąć na świat. Tym bardziej, że sytuacja pogodowa sprzyjała wyjściu na słoneczko jak ten żuczek co spod kamienia właśnie na słoneczko był wyszedł. Ale obostrzenia rządowe zakazywały wyjścia z domu bez uzasadnionej przyczyny.
Teraz trzeba mieć cel wyjścia. Dlatego ustaliłem z samym sobą, że moim ważnym powodem opuszczenia norki będą zakupy. Udałem się na pobliskie targowisko. Okrężną droga wyruszyłem i takoż okrężnie powracałem do domu. Idę ja sobie chodnikiem powoli, w słuchawkach dudni Acid Drinkers. Kontem oka zauważam, że zrównał się ze mną jadącą ulicą radiowóz. Spanikowałem lekko, bo trzeba wam wiedzieć, że ja zawsze panikuje na widok umundurowanych. Tak już mam od dzieciństwa. Widocznie jakiś uraz z czasów dawno słusznie minionych. Idę ja sobie chodnikiem a ulicą jedzie radiowóz. Zerkam ze ściśniętym sercem na funkcjonariuszy i myślę sobie: no pięknie, jak nic wpadłem. Mają mnie na widelcu. Oni zdecydowanie wiedzą, że ja wyszedłem z domu bez uzasadnionej przyczyny. Już w myślach widzę jak mnie łapią, rzucają na glebę i zakuwają w kajdany. Już widziałem jak wlepiają mi mandat na trzydzieści tysięcy za złamanie ograniczeń w przemieszczaniu się.
– Bożesz ty mój, już po mnie – myślę sobie. Zasadniczo to ja zawsze się staram, żeby mieć kwit. A teraz nie mam ważnego kwitu na to wyjście z domu bez uzasadnionej przyczyny. Czy za uzasadnienie wystarczy jak pokaże dwadzieścia deko mortadeli, którą nabyłem w sklepie na targu? Czy wystarczy jak powiem, że ja służbowo, jak prezes ze świtą na obchody rocznicy? Trzeba było iść przez Struga, bo na Niedziałkowskiego strach jak łapią – parafrazuje w myślach klasykę. Tak czy inaczej już po mnie. Idę, oni jadą obok. Aż tu nagle… Ufff, odjechali. Jeszcze raz się udało przeżyć bez mandatu w czasach zarazy.