Pić można. Ale ile?
Szczerze? Parafrazując znane powiedzenie Hermanna Brunnera nie mogę patrzeć na pijanego człowieka. No nie mogę! Jeżeli oczywiście sam nie pije. Nie wiem, jaka jest tego przyczyna, ale tak właśnie mam, że na trzeźwo nie mogę znieść widoku pijanego.
Ale przecież tradycyjnie los musi być przeciw mnie, więc od kilku tygodni mam nieprzyjemność a może bardziej tylko sposobność obserwować pijanego. Sami wiecie już przynajmniej z lektury tego, co tu pisze, jak już nie ze znajomości osobistej, że ja nie należę do abstynentów. Lubię się nawilżyć, nie przeczę. I nawet czerpie z tego przyjemność. Teraz jednak straciłem całą rozkosz z picia i zastanawiam się nad pełną abstynencją. Wszystko przez to, że jestem zmuszony do codziennej trzeźwej obserwacji tego, co pije, gdy ja nie pije.
Zawsze zastanawiałem się jak to jest pić dla samego picia i nawet sprawdziłem, że nie sprawia to żadnej przyjemności. Jednak są tacy, co jak zaczną to piją i piją tak jakby nie mogli się dostatecznie napić i przestać. Właściwie ten obserwowany przeze mnie stale pijacy w niczym mi nie przeszkadza. Tak w stopniu ogólnym. Gorzej jest ze szczegółami. Żyje tam on sobie, a właściwie egzystuje w zamkniętym cyklu picia – lekkiego przetrzeźwienia i znów wypicia. I tak w kółeczko.
Przez pierwszy tydzień całkowicie to jego picie tolerowałem, bo jako że sam jestem trunkowy to przecież nie będę wypominam innym tego, co i sam wszak tak lubię. W następnym tygodniu lekko zaczęła mnie denerwować powtarzalność tego zamkniętego kręgu picia zważywszy, że byłem od tygodnia trzeźwy jak ryba. W trzecim tygodniu już zaczęło mnie to irytować. Nie samo picie mnie wnerwiało, ale to… powiedzmy cały ten anturaż z tym piciem związanym.
– Bo pić to trzeba umić – głosi znane powiedzenie i tak właśnie jest, że trzeba umieć wypić i trzeba wiedzieć kiedy przestać. A jak nie można przestać, to jest to już chorobliwe. I może trzeba się poważnie zastanowić czy warto zaczynać. Ja wszystko rozumiem, choroba nie wybiera, ale czasem trzeba przynajmniej chcieć zawalczyć. Mnie się też zdążało, że było wleczone i że czasami ustałem w drodze będąc w stanie po spożyciu, ale mam takie mniemanie, że ja jednak potrafię pić i nie muszę się martwić czy to u mnie przejdzie w chorobę. Przynajmniej potrafię przestać. Albo inaczej, potrafię z tym żyć równolegle. Potrzeba wypicia mnie nie dominuje.
Wracając do obserwowanego, co pije, gdy ja nie pije. Wiecie to jest tak, że to jego coś, co go trzyma od tygodni jednocześnie mi przeszkadza i nie przeszkadza. Mam do tego ambiwalentne uczucia. – Nie czuję się najlepiej między ludźmi, a kiedy piję przestaje odczuwać ich obecność – jak pisał Charles Bukowski. Mam wrażenie, że tu już właśnie nikt nie odczuwa mojej obecności i w tym jest problem.