Tag Archives

263 Articles

dziennik pesymistyczny

Propało…

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 0

Miałem w dawnych czasach, choć znów jeszcze nie tak odległych, koleżankę, no dobra znajomość to raczej była niż koleżeństwo. Ale wspominane z rozrzewnieniem. Panienka była zagraniczna, ale z tych terenów Europy pochodziła, co to nasi młodzi „wszechpolscy” mocarni , chętnie uważają za nasze ziemie odwieczne. Podobnie za swoje uważają tubylcy. Tak po prostu , bez metafor i porównań to ta koleżanka z Ukrainy była.Starodawnym, przedwiecznym zwyczajem tych ziem, wieczorową porą, postanowiliśmy coś wypić . „Na jeziorze wody glazur” – jak mówi poeta. Były piękne okoliczności przyrody, więc przysiedliśmy, przy aby oddać się spożywaniu i dysputom filozoficznym. Wiadomo, my faceci ze wschodu, (tego bliższego zachodowi),chcieliśmy pokazać,  że jesteśmy równie twardzi jak ci co byli tam u siebie , czyli jeszcze bardziej wschodni niż my. Piliśmy wódeczkę, bo jakżeby inaczej. Ichnią sklepową oraz tą nie sklepową. Kobiety,choć nie wszystkie co podkreślam z szacunkiem i podziwem, postanowiły tak bardziej z europejska wina czerwonego spróbować. I tu się narodził wielki problem: brak korkociągu. Klasyczny zważywszy na okoliczności. Jedna z dziewcząt zaoferowała ochoczo pomoc w rozwiązaniu tego przeszkadzającego w zabawie problemu.- Ja otworzę –rzekła chyba po polsku, bo w stanie spożycia w jakim przebywałem mógł być to dla mnie równie dobrze ukraiński czy rosyjski. Co dziwne, że po wódeczce, te języki zlewają mi się w jeden. Ale do sprawy.Dziewczę hożo chwyciło sporą butelczynę i w dosłownych podskokach zniknęło w bujnej ukraińskiej przyrodzie. My tam przy ognisku, w międzynarodowym towarzystwie nadal umacnialiśmy odwieczne przyjaźnie oraz wyjaśnialiśmy odwieczne spory. Tak mniej więcej po godzinie ktoś zainteresował się losem… nie będę ukrywał tej butelczyny z winem, co to uczynne dziewczę zabrało by je odkorkować. Ale i po dziewoi i po flaszce wina nie było ni widu, ni słychu. Wśród licznych toastów wróciliśmy do rozmów (zajęć) budujących przyjaźń między naszymi bratnimi narodami… Tak mniej więcej po godzinie, patrzę a tu wraca dziewczę, nasza krasawica z butelką w dłoniach. – Udało się otworzyć jak widzę – pytam bardziej aby zebranych poinformować o szczęśliwym powrocie tej, której powrotu tak oczekiwano. Panienka stanęła przed nami z lekka się kołysząc. W wyciągniętej do nas dłoni trzymała pustą, opróżniona butelką, teraz już po winie i rzekła do towarzystwa z rozbrajającym uśmiechem – propało… , wsjo propało, winko propało…

Po co przytaczam tę awanturniczo– przygodową opowieść?  Dlatego że przypominała mi się ona wczoraj podczas obrad sejmu.  Debata nad prywatną spółką, która oszukała około trzy tysiące osób, które dobrowolnie powierzyły tej firmie pieniądze,które stracili, trwała ponad piętnaście godzin. Ja tym oszukanym, jeśli zapadnie wyrok skazujący, bardzo współczuję, ale chciałbym się doczekać tak burzliwej i tak długiej debaty w sejmie nad sprawami związanymi z większą ilością obywateli, taką idącą w miliony przynajmniej. Opowieść o ukraińskiej krasawicy przypomniała mi się dlatego, że przez piętnaście godzin, pojawiali się różni mówcy…i jedna co mogli tym pokrzywdzonym oświadczyć  z marsową miną ludzi władzy, lub z rozbrajającym uśmiechem ich pomagierów i rzeczników, to znane mi już słowa: propało…przepadło… I tyle. I nic więcej.


dziennik pesymistyczny

Ty polityku!

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 2

-Ty to gadasz tak całkiem jakbyś był przynajmniej politykiem jakimś – usłyszałem jak starszy jegomość zwraca się do swojego kolegi wyraźnie nie zgadzając się z poglądami,które ten pierwszy był łaskaw zaprezentować. Zacne grono dyskutantów, jak co rano zasiadało na jednej z ławek w miejskim parku. Starsi panowie, w zdecydowanej większości, choć zdarzały się tez panie, omawiali w przyjemnych i nieprzyjemnych czasami okolicznościach przyrody ogólną sytuację polityczną w naszej ojczyźnie oraz poza jej granicami. Takie emeryckie kółko dyskusyjne jakich wiele. Wcale nie podsłuchiwałem, słyszałem tylko, bo trudno jest nie słyszeć jak ktoś prawie krzyczy. A że ławek nasza władza municypalna poskąpiła w tej części miasta, z konieczności  siedziałem blisko. – Ty to już naprawdę, gadasz takie bzdury jakbyś był politykiem czy innych urzędnikiem państwowym – kontynuował głosem oskarżycielskim jeden z panów dyskutantów. – A co zazdrościsz? –ripostował drugi – jakbym chciał to i ministrem mógłbym zostać . – Nawet premierem! – dodał. Myślałem, że usłyszę śmiech, wykpiwający tego ambitnego premiera z nizin społecznych, ale nic takiego się nie stało. Zamruczało,zahuczało towarzystwo i w końcu jeden z nich wyartykułował oburzenie które w nich narosło. – Słuchaj no ty, ty kłamiesz jak najprawdziwszy polityk! Ty jak nic w ministra, czy urzędnika możesz iść! – padło oskarżycielsko wypowiedziane słowo.– Ano mogę! – odparł ten, do którego inkryminacja się odnosiła. Po czym wstał…i poszedł. – Żegnam Panów! – rzucił na koniec w stronę kółka dyskutantów z parkowej ławki.  Po tym wybuchu złości, na ławce przycichło i parkowi sprawozdawcy i opisywacze rzeczywistości zabrali się za omawianie sytuacji w służbie zdrowia.

Mnie jednak wciąż nie dawał spokoju ten zasłyszany niedawno nowy epitet. Jak widać po reakcji tego, który wstał i poszedł, określenie go politykiem czy urzędnikiem państwowym miało bardzo pejoratywne znaczenie. Czyżby nasze nowe słowo obraźliwe? Już nie wystarczy: ty świnio, palancie, tłuku, złodzieju, kłamco… teraz doszło jeszcze: ty polityku? Z ławkowej dyskusji wynikało, że panowie utożsamiali kłamstwo z polityką. I pewnie dlatego jeden z panów nazwany politykiem tak bardzo się obraził. Ale czemu tu się dziwić jak sami politycy kłamstwo usprawiedliwiają.Przypominałem sobie, że kiedyś przeczytałem i zanotowałem pewną wypowiedź polityka, który myśli zapewne o sobie, że jest prawy i sprawiedliwy. Oto fragment: kłamstwo wyborcze w znaczeniu składania obietnic i deklaracji bez pokrycia, (…) takie obietnice i deklaracje składają wszystkie partie i wszyscy kandydaci, gdyż jest to pewien STANDARD kampanii wyborczej w systemie demokracji medialnej. Powiem więcej, Konstytucja RP oficjalnie przyzwala na kłamstwo, skoro poseł zawsze może powiedzieć swoim wyborcom (w jego okręgu), że nie spełni swojej obietnicy wyborczej, gdyż jest przedstawicielem całego suwerena, a w interesie narodu jest, by tej obietnicy nie spełnić. To samo może powiedzieć partia, a jedyną konsekwencją jest ewentualna przegrana w kolejnych wyborach.

Fajnie być takim suwerenem i w interesie narodu kłamać. Tylko potem chyba nie należy się dziwić,że lud, naród, społeczeństwo… czy jak to nazwać zaczyna się przyzwyczajać, że polityk to kłamca i te dwa słowa stanowią dla ludzi zwyczajny synonim. Jeśli kłamstwo jest dopuszczalne, to jak można wierzyć, że kiedykolwiek mówią prawdę? Czyli można założyć, i tak pewnie zrobiło parkowe towarzystwo dyskusyjne, że kogoś kto notorycznie mija się z prawą dla jakichś swych mitycznych, wyższych celów może być nazwany politykiem lub urzędnikiem. Może to jest uogólnienie. Ale nazwanie kogoś wariatem, też nie definiuje do końca i na stałe jego stanu umysłu. Tak kłamliwy jak polityk może być ten, kto dla swych prywatnych celów kłamią i obiecuje coś czego nie chce nawet dotrzymać. To ciekawe, że teraz nie trzeba już używać słowa kłamca, można powiedzieć: polityk. Tak przynajmniej uważa ławkowe koło dyskusyjne emerytów. A że starość , to jak mawiali w szkole,mądrość… to chyba coś w tym jest.

dziennik pesymistyczny

Brama wspomnień

Obublikował pavvel dnia Komentarzy: 2

Podobno życie to wieczna tęsknota za czymś, co trudno nazwać. Pamiętam i tęsknie za niewielką uliczką, przy której stało moje przedszkole. Gdy byłem jeszcze małym dzieckiem uliczkę zalewały tłumy z regularnością poranka i popołudnia. Ruch aut i ludzi wyznaczały pory dnia, w których mieszkańcy miasta szli do pracy a następnie z niej wracali. O innych porach maszerowały po uliczce setki przechodniów udających się do pobliskich biur w celach urzędowych. Kiedyś uliczka była tłumna, teraz jest senna.

Uliczka jest mi znana od zawsze. Mała uliczka zagubioną gdzieś na tyłach wielkich secesyjnych kamienic. Poznawałem ją dawno temu, gdy wychodziłem o poranku z domu holowany za rękę przez rodzica drepcząc w zaspaniu w stronę przedszkola. Pamiętam szary budynek. Gdy wspominam widzę go jak z czarnobiałej fotografii. To moje przedszkole przy ulicy Staszica. Moje a przecież nie moje w sensie posiadania. Raczej moje miejsce w tym czasie. Miejsce we wspomnieniach zakotwiczone w przestrzeni czasu.

Często się zastanawiałem, dlaczego wciąż, mimo upływu tylu lat, ciągle przechodząc tą uliczką przy tym właśnie gmachu doznaje takiego dziwnego uczucia. Nie wiem jak to uczucie nazwać. Coś między tęsknotą a niepokojem. Radością a smutkiem. Zawsze jak mijałem moje dawne przedszkole przypominałem sobie pewne zdarzenia, o którym zazwyczaj nie pamiętam, a tu na tej uliczce, przy tym budynku doznaje olśnienia a przed oczami odżywają radości i smutki małego człowieka.

To miejsce to katalizator czy raczej wywoływacz wspomnień. Zawsze, gdy myślę o przedszkolu czas w mych wspomnieniach jest jesienny. Szary budynek, przedwojenna przebudowywana wielokrotnie willa. Wielkie sale, jadalnia, szafki na ubrania, zabawki, leżanki, kuchnia z jej zapachem. Pamiętam. Tak to zapamiętałem. Tak to wspominam. I za tym tęsknie.

Chyba najbardziej i najsilniej pamiętam plac zabaw. A ścisłej to, co było za nim, czyli siatkowe ogrodzenie przedszkola. Pamiętam siebie stojącego przy tym płocie. Słyszę dzieci bawiące się na placu za mną. Stoję tam z dłońmi wplecionymi w oczka parkanu. Stoję wśród zwiędłych liści, z których z każda chwilą przybywa. W powietrzu zapach jesieni.  Tkwię tam i patrzę przed siebie. W bramę budynku sąsiadującego z przedszkolem. Za bramą jest ulica. Na niej samochody. Jest też chodnik a na nim przechodnie. Jak sobie to przypominam to zawsze wraca do mnie to uczucie z dzieciństwa. Dziwny niepokój o to, że tak naprawdę nie bardzo wiem, gdzie jest ta ulica za bramą i czy jest tam naprawdę.

Moja znajomość topografii miasta nie była wtedy najlepsza. I przez to odnosiłem wrażenie, że ta ciemna brama, jest swoistym przejściem do innego wymiaru. Ba, jest innym wymiarem. Te pokazujące się w prześwicie bramy kształty pojazdów, ludzie zjawiający się i znikający po chwili, obrazy jak w kalejdoskopie, dźwięki spotęgowane przez czeluść bramy, zapachy. Wszystko to na chwile. Takie kino jednorazowe. Ulotne. Rówieśnicy oddawali się zabawie, a ja stałem patrząc w głębię bramy na to, co było za nią.

Potem pani przedszkolanka opowiedziała rodzicom o moim zachowaniu. Uznano, że jestem dziwny, bo tak samotnie stoję i nie chcę się bawić z innymi dziećmi. Nastąpiła interwencja dorosłych i już nie mogłem tam stać wpatrując się w bramę. Dopiero po kilkutygodniowym zakazie znów wróciłem na moje miejsce przy przedszkolnym płocie. To, że mnie tam zostawiono samemu sobie zawdzięczam pewnej pani z tego przedszkola, której szczerze wyznałem, na co patrzę.

Wczoraj wchodząc na moją uliczkę znów pomyślałem, że spojrzę przez mój kalejdoskop wspomnień, a tu… no nie… niema budynku mojego przedszkola! Wielka koparka rozwala ostatnie ocalałe ściany. Teraz tylko cegły, pył, robotnicy i ta pusta przestrzeń! Jak wielka rana we wspomnieniach. Wszystko się zmieniło. I choć brama za płotem nadal tam była, to już ten budynek będący odniesieniem do wspomnień, i do spojrzenia w przeszłość, przepadł na zawsze. Znika powoli mój świat, mój własny świat. Będę tęsknił.