Propało…
Miałem w dawnych czasach, choć znów jeszcze nie tak odległych, koleżankę, no dobra znajomość to raczej była niż koleżeństwo. Ale wspominane z rozrzewnieniem. Panienka była zagraniczna, ale z tych terenów Europy pochodziła, co to nasi młodzi „wszechpolscy” mocarni , chętnie uważają za nasze ziemie odwieczne. Podobnie za swoje uważają tubylcy. Tak po prostu , bez metafor i porównań to ta koleżanka z Ukrainy była.Starodawnym, przedwiecznym zwyczajem tych ziem, wieczorową porą, postanowiliśmy coś wypić . „Na jeziorze wody glazur” – jak mówi poeta. Były piękne okoliczności przyrody, więc przysiedliśmy, przy aby oddać się spożywaniu i dysputom filozoficznym. Wiadomo, my faceci ze wschodu, (tego bliższego zachodowi),chcieliśmy pokazać, że jesteśmy równie twardzi jak ci co byli tam u siebie , czyli jeszcze bardziej wschodni niż my. Piliśmy wódeczkę, bo jakżeby inaczej. Ichnią sklepową oraz tą nie sklepową. Kobiety,choć nie wszystkie co podkreślam z szacunkiem i podziwem, postanowiły tak bardziej z europejska wina czerwonego spróbować. I tu się narodził wielki problem: brak korkociągu. Klasyczny zważywszy na okoliczności. Jedna z dziewcząt zaoferowała ochoczo pomoc w rozwiązaniu tego przeszkadzającego w zabawie problemu.- Ja otworzę –rzekła chyba po polsku, bo w stanie spożycia w jakim przebywałem mógł być to dla mnie równie dobrze ukraiński czy rosyjski. Co dziwne, że po wódeczce, te języki zlewają mi się w jeden. Ale do sprawy.Dziewczę hożo chwyciło sporą butelczynę i w dosłownych podskokach zniknęło w bujnej ukraińskiej przyrodzie. My tam przy ognisku, w międzynarodowym towarzystwie nadal umacnialiśmy odwieczne przyjaźnie oraz wyjaśnialiśmy odwieczne spory. Tak mniej więcej po godzinie ktoś zainteresował się losem… nie będę ukrywał tej butelczyny z winem, co to uczynne dziewczę zabrało by je odkorkować. Ale i po dziewoi i po flaszce wina nie było ni widu, ni słychu. Wśród licznych toastów wróciliśmy do rozmów (zajęć) budujących przyjaźń między naszymi bratnimi narodami… Tak mniej więcej po godzinie, patrzę a tu wraca dziewczę, nasza krasawica z butelką w dłoniach. – Udało się otworzyć jak widzę – pytam bardziej aby zebranych poinformować o szczęśliwym powrocie tej, której powrotu tak oczekiwano. Panienka stanęła przed nami z lekka się kołysząc. W wyciągniętej do nas dłoni trzymała pustą, opróżniona butelką, teraz już po winie i rzekła do towarzystwa z rozbrajającym uśmiechem – propało… , wsjo propało, winko propało…
Po co przytaczam tę awanturniczo– przygodową opowieść? Dlatego że przypominała mi się ona wczoraj podczas obrad sejmu. Debata nad prywatną spółką, która oszukała około trzy tysiące osób, które dobrowolnie powierzyły tej firmie pieniądze,które stracili, trwała ponad piętnaście godzin. Ja tym oszukanym, jeśli zapadnie wyrok skazujący, bardzo współczuję, ale chciałbym się doczekać tak burzliwej i tak długiej debaty w sejmie nad sprawami związanymi z większą ilością obywateli, taką idącą w miliony przynajmniej. Opowieść o ukraińskiej krasawicy przypomniała mi się dlatego, że przez piętnaście godzin, pojawiali się różni mówcy…i jedna co mogli tym pokrzywdzonym oświadczyć z marsową miną ludzi władzy, lub z rozbrajającym uśmiechem ich pomagierów i rzeczników, to znane mi już słowa: propało…przepadło… I tyle. I nic więcej.